Fragment rozdziału "Będziecie Mieć Gości"

Jednym z najważniejszych gości lotniska na Okęciu jest Prezydent Stanów Zjednoczonych. Może niekoniecznie najważniejszych ale na pewno najbardziej upierdliwych, z powodów organizacyjno-proceduralnych. Pierwszą z prezydenckich wizyt, których byłem świadkiem, był przylot George’a W. Busha w 2001 roku. Wszystko zapięte na ostatni guzik, czeklisty, procedury, wszystko bardzo ważne, bardzo krytyczne, bardzo z wykrzyknikiem. Zero przestrzeni na błędy, organizacja doskonała. Aż okazało się, że tak naprawdę to zwyczajny przerost formy nad treścią. Z resztą mieszkańcy Warszawy znają to doskonale - pół miasta zamknięte, wszędzie policja, pojawiające się nocą zakazy parkowania, blokady na kołach. Wszystko po to, żeby jakiś koleś narobił hałasu, zjadł obiad z kilkoma ważniakami, powiedział kilka ładnych słów i odleciał. Pośród procedur i wymogów największą niezgodę we mnie budziło mrożenie ruchu. Kilkanaście minut przed przyziemieniem samolotu Air Force One nikt i nic na lotnisku nie miał prawa się poruszyć. Ani samolot, ani samochód, ani człowiek. Na szczęście my mogliśmy. Choć wokół tych lądowań tworzona była taka atmosfera, że można ją było nożem kroić. Dyżurny Portu, w towarzystwie pojazdów Secret Service kilkukrotnie sprawdzał stan drogi startowej, jeżdżąc tam i z powrotem i nieustannie zajmując pas gdy kontrolerzy zbliżania za wszelką cenę próbowali wcisnąć nam jeszcze jeden, jeszcze dwa samoloty nim nagle padnie hasło “freeze” i wszystko co w powietrzu także będzie musiało czekać. Teatr robiono z tego taki, że mówiło się nawet o snajperach pochowanych gdzieś na dachach terminala, gotowych odstrzelić niepokornym to i owo. A ponieważ wiadomo wszem i wobec, że największym zagrożeniem dla ruchu lotniczego są sami kontrolerzy, przy każdej wizycie delegowano nam na wieżę dedykowanego agenta. Po co? Nikt nie wiedział i nikt nie pytał. Człowiek ten, zwykle milczący i niespecjalnie zainteresowany tym, gdzie się znajduje, przesiadywał na wieży długie godziny po czym nagle znikał. Wyposażony był zwykle w telefon o jakimś dziwnym kształcie, budzącym skojarzenia z filmami o Bondzie albo Ethanie Huncie (to ten niezniszczalny koleś, zwisający na szelkach, tuż nad podłogą, w filmach z serii Mission Impossible). I tenże człowiek nigdy nie poddawał się polskiej gościnności. Propozycje kubka herbaty, kawy czy choćby szklanki wody zawsze spotykały się z odmową. Czy on naprawdę sądził, że ktoś czyha na jego zdrowie lub życie?

Amerykański agent zwykle spokojnie obserwował rozwój wydarzeń, reagując na czasami nadchodzące, wprost do jego super-tajnego telefonu, połączenie. A czasem nie reagując wcale i na nic. Po prostu stojąc i patrząc w dal. Ale polskie służby, głównie wojsko i Biuro Ochrony Rządu, brały takie wizyty bardzo na poważnie. Trudno było czasem zrozumieć po co, wiedząc że Air Force One to latająca forteca i prawdopodobnie posiada informacje wcześniej niż polska armia nawet o nich pomyśli. Mimo to podczas jednej z prezydenckich wizyt (o ile mnie pamięć nie myli była to wizyta Baracka Obamy w 2016 roku), znacznie częściej niż każdego innego dnia rozlegał się dzwonek telefonu z napisem “BOR”. Siedzący po drugiej stronie funkcjonariusz, przedstawiający się jako reprezentant korpusu szeregowych, ewentualnie młodszych podoficerów, po każdym połączeniu zadawał dokładnie jedno i to samo pytanie: o aktualną pozycję przylatującego AF1 (bo taki znak widniał na pasku postępu lotu amerykańskiej, prezydenckiej fortecy). Pierwsza osoba grzecznie odpowiedziała, wskazując przybliżony namiar i odległość od najbliższego punktu nawigacyjnego w przestrzeni. Druga także. Trzecia również. Ale po czwartym takim połączeniu zaczęło to być nieco irytujące. I uruchomił się w nas trolling. Wyświetliliśmy sobie pozycję samolotu na mapie znanego serwisu Flight Radar 24. Po czym ustawiliśmy maksymalne zbliżenie mapy. Tym samym samolot poruszał się po ekranie bardzo szybko ale za to zyskaliśmy dostęp do nazw wszystkich, mijanych przez maszynę miejscowości. Bardzo, bardzo małych miejscowości. I tak przy kolejnym telefonie nie podaliśmy naszemu dzielnemu “borowikowi” informacji np. “zachodni trawers Sochaczewa”. O nie, byliśmy o wiele bardziej precyzyjni.